Tymczasem Draco ze stoickim spokojem słuchał jej tyrady. Na jego bladej, wyniosłej twarzy jak zwykle malowało się znudzenie zaistniałą sytuacją.
- Ach tak, rozumiem. Miałaś zamiar najpierw rozłożyć dla niej poduszki, prawda?
- Zamiast tak się wydurniać, mógłbyś pomóc mi przenieść ją do przedziału. Nie wiem jak ty, ale ja nie mam zamiaru znosić towarzystwa wścibskich gapiów.
- Tak, pani profesor - powiedział na tyle cicho, by dziewczyna go nie usłyszała, po czym wziął Granger w ramiona.
Nie była zbyt ciężka, z uwagi na swoją dość kruchą sylwetkę, ale poczuł pewnego rodzaju ulgę po ułożeniu jej na siedzisku w najbliższym przedziale, oczyszczonego ówcześnie z uczniów, pod groźbą rzucenia na nich klątwy. Hermiona może i, po zmniejszeniu przednich zębów, nie należała do najbrzydszych, ale, jakby nie było, była najzwyklejszą szlamą i do tego najlepszą przyjaciółką Pottera.
- Zamknij drzwi - poleciła Lyanna, w tym samym czasie wyciszając pomieszczenie. - Nie jestem pewna, czy potrafię - powiedziała chwilę później. Wszystkie kwestie związane z zabezpieczeniami były już załatwione, pozostało już tylko rzucenie zaklęcia.
- Jeśli chcesz, ja mogę spróbować.
- Dzięki.
Nie była zdziwiona propozycją Dracona. Od samego początku miała cichą nadzieję, że chłopak zrobi to za nią. Nie była najlepsza w dziedzinie czarów, o wiele bardziej radziła sobie z eliksirami i zielarstwem, dlatego była strasznie zdziwiona w chwili przydzielenia jej do tego zadania. Zresztą tak samo jak jej przyjaciel.
- Nie dziękuj. Po prostu w razie niewypału zwale całą winę na ciebie.
Uśmiechnął się szeroko i wyjął różdżkę. Nakreślił nią w powietrzu dwie poziome ósemki. Przy ostatniej ręka lekko mu zadrżała. Wprawdzie wielokrotnie widział czarodziei posługujących się tym czarem, ale nigdy sam nie próbował go rzucać..
- Sordida memoriae! *
Przez chwilę, która zdawała się trwać całą wieczność, stał bez ruchu, wpatrując się w nadal nieruchomą Hermione. Nagle Lyanna złapała go za rękaw szaty, szepcąc mu do ucha :
- Lepiej, żeby nas tu nie było w chwili jej przebudzenia.
Więc Draco, chcąc nie chcąc, zostawił dziewczynę samą.
Już wchodził do przedziału zajmowanego przez Zabiniego i Notta, gdy jego czaszkę przeszył potworny ból.
♥♥♥
Deszcz spadał na brudne ulice Londynu, jakby istniała jakakolwiek szansa na to, że jest w stanie je choć trochę oczyścić. Było dobrze po północy, sądząc po pustych ulicach i wszechobecnej ciemności, w niektórych miejscach zastąpionej przez migające światło lamp ulicznych.
Pod jedną z takich właśnie latarni siedziała dwójka młodych ludzi, najwyżej dwudziestoletnich. Przed nimi leżała napoczęta butelka mugolskiej wódki. Druga znajdowała się w reku mężczyzny.
Był przystojny, z lekko rozwianymi platynowymi włosami, opadającymi na oczy o stalowoszarych tęczówkach. Wyglądałby jak model z pierwszej strony magazyny, gdyby nie jego pogniecione czarne ubrania.
- I co ja mam teraz zrobić, co, Nott?
Siedzący obok blondyna Nott wyglądał trochę lepiej. Był jedynie potwornie blady, co, w połączeniu z jego kruczoczarną czupryną, nie wyglądało korzystnie.
- Nawet ja tego nie wiem.
Chłopak wstał. Z powodu procentów we krwi, zrobił to dość chwiejnie. Mimo to dość celnie wycelował różdżką w niebo, na którym po chwili pojawiły się zielone ogniki, układające się w prostą linie.
Nott spojrzał z przerażaniem na wyczyny przyjaciela i również wstał. Może była to zasługa dość kiepskiej kondycji blondyna, ale sprawiał wrażenie o wiele wyższego od niego.
- Zapomniałeś o namiarze?!
Blondyn spróbował się roześmiać, jednak przyniosło to dość marny skutek. Wpatrywał się chwilę w niebo, po czym sięgnął po butelkę.
- Dziś są moje urodziny - powiedział i pociągnął zdrowego łyka.
♥♥♥
- Może nie żyję?
- Coś ty. Najwyżej robi sobie z nas żarty.
- Nie sądzę. Wyglądał dość słabo.
- Słabo? Żebyś go widziała na imprezie bożonarodzeniowej u Davis!
- Zabini, proszę cię...
- No co? Ja tylko stwierdzam fakty.
Pansy Parkinson i Blaise Zabini siedzieli naprzeciw siebie w głębokich fotelach obitych czarną skórą. Przez chwilę mierzyli się bez słowa spojrzeniami, do chwili gdy do pomieszczenia nie wróciła rozdygotana Dafne. Obydwoje, jak jeden mąż, podbiegli do niej i zaczęli zasypywać pytaniami typu "Co z nim?", "Powiadomiłaś jego rodziców?" oraz "Gdzie w tym domu trzymacie Ognistą?". To ostatnie wyszło oczywiście od Diabła, który zaraz po otrzymaniu odpowiedzi na nurtujące go pytanie, wyszedł w poszukiwaniu barku.
- I co? - zapytała Pansy, kiedy zostały już same.
Dafne usiadła, założyła nogę na nogę i spojrzała na nią ze strachem czającym się w jasnozielonych oczach. Nie miała w zwyczaju owijać w bawełnę, zwłaszcza kiedy chodziło o jej najbliższych.
- Byli przedtem spotkać się z Granger, prawda? Dotyczyło to tego zadania -powiedziała, nie zważając uwagi na nerwowe ruchy Pansy.
W końcu brunetka pękła.
- Nie wiem... Nie jestem pewna - Zazwyczaj rozgadana, teraz gubiła się we własnych słowach. - Pytałam o to Lynn. Ona jest śmiertelnie przerażona, Pans. Nawet poprosiła rodziców o pozostanie w Anglii. - Zrobiła przerwę w celu upewnienia się, czy nikogo nie ma w pobliżu - Ale raczej tak. Byli spotkać się z Granger.
- Wiedziałem!
Usłyszały dźwięk tłuczonego szkła, a po chwili mocny zapach alkoholu. Nad szczątkami Ognistej stał Diabeł.
- I co? - zapytała Pansy, kiedy zostały już same.
Dafne usiadła, założyła nogę na nogę i spojrzała na nią ze strachem czającym się w jasnozielonych oczach. Nie miała w zwyczaju owijać w bawełnę, zwłaszcza kiedy chodziło o jej najbliższych.
- Byli przedtem spotkać się z Granger, prawda? Dotyczyło to tego zadania -powiedziała, nie zważając uwagi na nerwowe ruchy Pansy.
W końcu brunetka pękła.
- Nie wiem... Nie jestem pewna - Zazwyczaj rozgadana, teraz gubiła się we własnych słowach. - Pytałam o to Lynn. Ona jest śmiertelnie przerażona, Pans. Nawet poprosiła rodziców o pozostanie w Anglii. - Zrobiła przerwę w celu upewnienia się, czy nikogo nie ma w pobliżu - Ale raczej tak. Byli spotkać się z Granger.
- Wiedziałem!
Usłyszały dźwięk tłuczonego szkła, a po chwili mocny zapach alkoholu. Nad szczątkami Ognistej stał Diabeł.
♥♥♥
Hermiona bez większego zainteresowania patrzyła na mijany krajobraz przez samochodową szybę. Jej ojciec próbował zagaić rozmowę, opowiadając jej anegdoty o pacjentach jego salonu dentystycznego. Chyba o pani Morus i jej nieznośnym, złośliwym yorku. Nie jest do końca pewna, co parę chwil ponownie zatapiała się w myślach do chwili, odpowiadając na pytania pomrukiwaniem bądź monosylabami.
Nawet nie zauważyła, kiedy znalazła się na swojej ulicy.
Domki nie były tu jednakowe jak na Privet Drive. Każdy, pomalowany na inny kolor, wyrażał osobowość właścicieli. A byli to w większości mili ludzie, za pępek całego świta uważający swój ogródek. Na przykład sąsiadka państwa Granger, pani Graham, uśmiechnęła się do ojca i córki zza równo przystrzyżonego żywopłotu. Ku zadowoleniu Hermiony, pan Granger przystanął w celu porozmawiania ze starszą panią.Umożliwiało jej to przejście do swojego pokoju bez konieczności prowadzenia dalszej wymuszonej konwersacji.
Domki nie były tu jednakowe jak na Privet Drive. Każdy, pomalowany na inny kolor, wyrażał osobowość właścicieli. A byli to w większości mili ludzie, za pępek całego świta uważający swój ogródek. Na przykład sąsiadka państwa Granger, pani Graham, uśmiechnęła się do ojca i córki zza równo przystrzyżonego żywopłotu. Ku zadowoleniu Hermiony, pan Granger przystanął w celu porozmawiania ze starszą panią.Umożliwiało jej to przejście do swojego pokoju bez konieczności prowadzenia dalszej wymuszonej konwersacji.
Raźnym krokiem skierowała się w kierunku białego budynku z czerwonymi dachówkami. Ku swojemu zaniepokojeniu odkryła, że frontowe drzwi były otwarte i, co gorsza, ze środka dobiegał głos. Głos Johna Lennona, uściślając.
Osiemnastolatka zacisnęła dłoń w pięść tak mocno, że aż pobielały jej knykcie. Po cichu weszła do przedpokoju i zdjęła tenisówki. Następnie udała się do małego, przytulnego salonu, oddzielonego od kuchni jedynie drewnianym blatem.
Siedziała tam. Jak zwykle z przymkniętymi powiekami, wsłuchując się w muzykę Beatlesów. Tata mówił, że to ją uspokaja, dlatego dziewczyna oparła się pokusie wyłączenia radia. Zamiast tego przykucnęła obok kwiecistego fotela i wzięła dłonie swojej matki w swoje. Były zimne i żylaste, zupełnie niepodobne do jej własnych, gładkich i ciepłych.
- Koniec? - zapytała starsza z kobiet zachrypniętym od papierosów głosem.
- Już prawie, mamo. Już prawie.
Osiemnastolatka zacisnęła dłoń w pięść tak mocno, że aż pobielały jej knykcie. Po cichu weszła do przedpokoju i zdjęła tenisówki. Następnie udała się do małego, przytulnego salonu, oddzielonego od kuchni jedynie drewnianym blatem.
Siedziała tam. Jak zwykle z przymkniętymi powiekami, wsłuchując się w muzykę Beatlesów. Tata mówił, że to ją uspokaja, dlatego dziewczyna oparła się pokusie wyłączenia radia. Zamiast tego przykucnęła obok kwiecistego fotela i wzięła dłonie swojej matki w swoje. Były zimne i żylaste, zupełnie niepodobne do jej własnych, gładkich i ciepłych.
- Koniec? - zapytała starsza z kobiet zachrypniętym od papierosów głosem.
- Już prawie, mamo. Już prawie.
♥♥♥
* łac. brudna pamięć